10.6.09

Franek poszedł spać...

... a my zabraliśmy się za makrelę i sałatkę z makaronem. Niby proza życia, ale smakuje przywoicie.

3.6.09

O kolorach

Podziwiam Cię, mój Synku! Przetrwałeś pięć miesięcy znaczonych długim bladym szeregiem mlecznych dań: mleko z piersi, mleko z butelki, mleko na brodzie, mleko w środku nocy, ciepłe mleko, kropla mleka, rzeka mleka. I kiedy już myślałeś, że dokładnie tak wygląda kulinarna strona żywota, nagle pojawiła się ona.

Była jak blask, albo raczej krzyk. Ale nie taki, co przeraża. Miękki, kuszący i obwieszczający stanowczo, że właśnie zaczyna się nowe. Przybyła do Ciebie na plastikowej łyżeczce, zamajaczyła nad głową, po czym łagodnym skosem wylądowała w Twojej roześmianej buzi. Wielka zmiana, przełomowa atrakcja, nowa przyjaciółka - gotowana marchewka.

http://www.youtube.com/watch?v=6utDdnJxB9c

17.5.09

Długa cisza po spacerze

Było tak. Wróciliśmy ze spaceru. Usiadłem przed komputerem i o tym napisałem. Potem zacząłem krzątać się wokół tak zwanych ważnych spraw i kiedy znowu znalazłem czas na spacer, uprzytomniłem sobie, że nie pisałem pamiętniczka ze dwa miesiące (przepraszam).

Zdarzyło się wiele. Franek, dobry dzieciak, żeby nam trochę pomóc, zaczął się rozglądać za pracą. Póki co, kryzys nie daje mu jednak szans na debiut i (jest jednak dobra strona ciężkich czasów) przedłuża mu okres beztroskiego dzieciństwa.

Właściwie to każdego dnia doświadczamy cudu. Z otwartymi buziami obserwujemy skoki ewolucyjne naszego Syna i nabieramy przekonania, że kiedy będzie w starszakach, Jego geniusz zaświeci pełnym blaskiem (na przykład pewnego dnia zastosuje przełomowe dla dynamiki zabaw dziecięcych połączenie klocków duplo).

Dwa miesiące to kawał czasu, więc poza ewolucyjną woltyżerką, trzeba było też robić coś, żeby się nie dać omamić nudzie. Znalazł więc również Franciszek sposobność, by odrobinę popodróżować. Odwiedził wujostwo w stolicy (niebawem pojawi się tam mała koleżanka, dlatego trzeba trzymać rękę na pulsie), a na majowy weekend wskoczył z rewizytą do cioci Asi do Zamościa (czekamy na zdjęcia!). Wyjaśnić należy, że winna tym karkołomnym eskapadom jedna ze zdobyczy ,,Dzieciermaszu", bo to bez wątpienia gigantycze wydanie ,,Pana Maluśkiewicza" Juliana Tuwima rozpaliło w naszym bąku globtroterskie namiętności. Boimy się, że w związku z nową pasją zażyczy sobie na Dzień Dziecka łupinkę orzecha.

18.3.09

Spazieren gehen

Były takie dwa dni, kiedy zima miała jakieś swoje ważne sprawy i musiała wyjechać za miasto. Zmęczeni chłodami mieszkańcy B. postanowili to wykorzystać i Planty zapełniły się spacerowiczami. To dumne miano postanowiliśmy przyjąć i my, a przygotowania do pierwszej potrójnej wyprawy były wielkie. Bitwę o sterowanie wózkiem wygrała przez nokaut Martuszka, co tłumaczy moją nieobecność w kadrze. Dodatkowym smaczkiem naszej wyprawy były lody w Odeonie. Zresztą zobaczcie sami:

12.3.09

Żyjemy i mamy się dobrze...

... natomiast intensywność przeżyć ogranicza niestety dostęp do komputera, czy szerzej, do korzystania z usługi Czas Wolny. Ale zamiast biadolić, przypomnijmy lepiej, o co w tym wszystkim chodzi.

Sylwester, popołudnie, usg, ciach, krew, wrzask, gratulujemy syna, Franciszek (wrzask, wrzask, wrzask). Od 15:10 ostatniego dnia ostatniego grudnia jest nas troje (niestety zaczęli też mówić o nas ,,ich troje", brrrr). Żeby zaś wszyscy zainteresowani, zwani też wielobarwną gęstwiną ciotek i wujków, mogli być na bieżąco z perypetiami naszego Brzdąca, piszę o tym od czasu do czasu. Tu.

Dzisiaj więc piszę, chwalę się i pysznie donoszę, że Franek posiadł właśnie trudną i sami wiecie jak bardzo ryzykowną sztukę grzechotania. Nie możemy się temu z Martuszką nadziwić i duma o mało nas nie rozerwie. Ponadto daję słowo, On, kiedy grzechocze, wygląda dokładnie jak Kopernik z Krakowskiego Przedmieścia. Zresztą, oceńcie sami:


23.2.09

Z zabiegowego

Nie, Franek nie zabronił mi jeszcze pisania bloga. Wprawdzie gugnął parę razy wieloznacznie, ale to było co najwyżej ostrzeżenie. A milczałem, bo nas dopadła okrutna mutacja wirusa przeziębieniowego, srodze tarmosząc naszą trójcę przez tydzień z okładem. W końcu sobie jednak poszło wredne choróbsko, a my oczyszczeni cierpieniami wracamy do żywych. Franciszek odstawił już inhalacje i oddycha pełną gębą. Czasem jeszcze tylko zbłąkana koza wyjrzy z nosa i pomęczy, ale w porównaniu z oceanem kataru, który wyciekł z Frankowych nozdrzy, to bajki.



8.2.09

Krajobraz po bitwie

Pod moją nieobecność goszczący u nas przejazdem wujek Krzysiek zadzierzgał w najlepsze znajomość ze swym filigranowym siostrzeńcem Franciszkiem. Szczegóły owego spotkania zmieniają odcienie w zależności od źródła informacji. Z materiału dowodowego wnioskuję, że zaistniał element sporu, być może nawet okraszony potyczką. A jak to się wszystko skończyło? Niech przemówi prawda obrazu: